Dzień I (21/22 listopada 2019)

W czwartek 21 listopada 2019 roku, 12 osób (dziewięciu zastępowych, dwóch przybocznych i Bruno (drużynowy)) wyruszyło z Dworca Centralnego w Warszawie do Krakowa. Tak rozpoczął się tradycyjny wypad ZZ-tu 16 WDH "Grunwald" w góry, Edycja 2019!

Od tego momentu zaczęliśmy też tzw. "detox" (który szybko przerodził się w "botox"). Był to pomysł Bruna na ograniczenie korzystania z telefonu do robienia zdjęć i niezbędnych telefonów do mamy, co ostatecznie w dużej mierze udało się większości z nas ("detox" się udał, ale do mamy też dzwoniliśmy).

Po godzinie 4:00 rano dnia następnego przesiedliśmy się w pociąg do Nowego Sącza, skąd jechaliśmy przez godzinę busem i wysiedliśmy w Szczawnicy. Tam mieliśmy 20-stominutową przerwę na pójście do sklepu i o 10:05 ruszyliśmy na szlak. Zostałem wybrany na tzw. "mapowego" (każdy debiutant prowadzi przynajmniej całą ekipę przynajmniej przez kilka godzin) i rozpocząłem wędrówkę żółtym szlakiem przez Bryjarkę, Schronisko PTTK pod Bereśnikiem (gdzie zjedliśmy śniadanie), dolinę Kotelnica, aż do skrzyżowania ze szlakiem czerwonym. Byliśmy trochę opóźnieni, a chcieliśmy zdążyć przed zachodem słońca, więc przyspieszyliśmy, żeby przejść pozostałą na ten dzień trasę w mniej niż cztery godziny. Do Schroniska PTTK na Przehybie doszliśmy kilka minut przed zachodem, a była taka mgła, że schronisko zauważyliśmy dopiero, gdy wyszliśmy zza zakrętu. Dostaliśmy dwa pokoje trzyosobowe i jeden sześcioosobowy. Gdy do tego zadania wyznaczone osoby robiły obiad, pozostali grali w "makao". Jedna rozgrywka trwała prawie 1,5 godziny (sic!) zanim Tadek powiedział "po makale" ("Ludwa", czemu położyłeś damę...). Nauczyliśmy się też grać w "Bankruta", ale dopiero po przejściu wszystkich rund, ponieważ całkowicie inne zasady podał nam Mikołaj (właściciel gry, w której przegrany - wygrywa). O 18:30 zaczęliśmy jeść obiadokolację. Chłopaki zrobili makaron z sosem pomidorowym i mięsem mielonym z indyka (autor pomysłu na obiad - wyw. Antoni Popiel). Po kolacji przerwaliśmy "detox", aby posłuchać relacji z fro... z naszych zbiórek, które prowadzili tego dnia podzastępowi lub chłopaki z zastępu starszego.

Niestety w pokoju, w którym spałem ja, Ludwik Zawadzki i Mikołaj Kaczor, była szpara i całe zimne powietrze (chyba ze wszystkich gór w Polsce) wdzierało się do naszego pokoju. Nawet zatkanie kocem nie pomogło... Mimo tego, około godziny 21:00 wszyscy już spali, bo następnego dnia mieliśmy wcześnie wstać.

wyw. Jan Czerski, zastępowy zastępu próbnego "Świstaki"

Dzień II (23 listopada 2019)

W sobotę wstaliśmy wcześnie, bo już o godz. 5:30. Zjedliśmy śniadanie, dokończyliśmy pakowanie i wyruszyliśmy w kierunku schroniska PTTK Hala Łabowska. Wczesne wyjście ze schroniska pozwoliło nam podziwiać góry w pięknym porannym słońcu. Schodziliśmy przez około trzy godziny. Dotarliśmy do miasteczka Rytro, gdzie zrobiliśmy sobie 20-stominutową przerwę pod sklepem spożywczym. Równo tym krótkim relaksie (bardzo pilnowaliśmy czasu) ruszyliśmy w kierunku Hali Łabowskiej. Przed nami było trudne i męczące podejście. Za każdym razem, gdy wchodziło się na równy teren, widać było następne strome podejścia, co nieco podkopywało nasze morale. W końcu jednak wspięliśmy się na szczyt. Trud nie poszedł na marne - na szczycie góry był naprawdę ładny widok.

Po sesji zdjęciowej skierowaliśmy się w stronę schroniska Chata Cyrla, do którego zostało nam około 30 minut marszu. Gdy wreszcie tam dotarliśmy zrobiliśmy sobie przerwę na jedzenie i picie. Oczywiście nie zapomnieliśmy o zdjęciach pod schroniskiem – a następnie ruszyliśmy dalej. Przed nami było około czterech godzin marszu (niekiedy po stromej ścieżce, ale były też spadki). Przez cały dzień wędrowaliśmy w trzech grupach. Pierwsza grupa, z mapowym (w tej roli Max "Maper" Materkowski) na czele, druga „turystyczna”, czyli ci, którzy chodzą w normalnym tempie (i w przeciwieństwie do pierwszej grupy - nie biegają) i ostatnia, czyli „zamykająca”, której przywódcą był Bruno. Mieliśmy ze sobą krótkofalówki (element sprawności "Kiczora"), które umożliwiły porozumiewanie się między grupami. Wreszcie po ośmiu godzinach wędrówki, zmęczeni dotarliśmy do schroniska PTTK Hala Łabowska. Wielkim plusem wczesnego wstania tego dnia było to, że byliśmy na miejscu przed zachodem słońca, więc nie musieliśmy świecić po drodze latarkami. Weszliśmy do środka, rozpakowaliśmy się i zaczęliśmy gotować obiadokolację (autor pomysłu na obiad - wyw. Stanisław Uliński). Nasz posiłek stanowiła kiełbasa z warzywami i kuskusem (BARDZO sycąca). Potem wzięliśmy gry z pokoi i zaczęliśmy grać w "makao", "konflikt" i "bankruta". Akompaniował nam Stasiek ze schroniskową gitarą. Gdy się nam znudziło granie w planszówki, zaczęliśmy grać i śpiewać "górskie" piosenki (razem z kilkoma innymi osobami zajmującymi schronisko, które piły jakąś taką jaśniejszą "herbatę").

Warto dodać, że z jakiegoś powodu schronisko było pozbawione prądu, a jedynie na krótko włączono elektryczność w godzinach 18-20 (wtedy mogliśmy się umyć i przygotować do snu), ale to dało niesamowity klimat i umożliwiło zrobienie pięknych zdjęć przy świecach...

wyw. Mikołaj Kaczor, zastępowy zastępu próbnego "Rysie"

Dzień III (24 listopada 2019)

Trzeciego dnia znów wstaliśmy dość wcześnie, bo o 6:20. Po energicznej pobudce w stylu Gigi D'Agostino "L'Amour Toujours" w wykonaniu Bruna (oraz głośnika) i spakowaniu się (oczywiście po ciemku, bo prąd w schronisku dopiero od 18:00), zjedliśmy śniadanie, na które składały się kanapki ze smażoną kiełbasą (pozostałą z ostatniego obiadu). Nie były wcale takie złe. Sprzątnęliśmy po posiłku i wybraliśmy dzisiejszego mapowego – tym razem był nim Stanisław "Mapiński" Uliński, a następnie wyruszyliśmy w ostatnią trasę w tej podróży. Przepiękne widoki i całkiem wysoka temperatura sprawiały, że chociaż ostatnie dwa dni dały naszym nogom, ramionom i ogólnemu zdrowiu w kość, szło się bardzo przyjemnie. Oczywiście nie mogło być tak kolorowo i po około10 minutach zejście zrobiło się - lekko mówiąc - strome. Schodząc powoli, nagle przez krótkofalówkę usłyszeliśmy, że w przecinającym szlak potoku kąpie się nimfa wodna. Nimfą tą okazał się nie kto inny, jak Bernard Zawadzki. Do którego (której?) po chwili dołączyły inne: Ludwik, Jasiek, Max, Stasiek. W końcu cała ekipa weszła do strumienia, żeby upamiętnić wydarzenie fotografią. Lecz wtedy nimfa "Zmysło" przewróciła się i zrobiła sobie coś z ręką. Nasz fotograf, niezawodny Jędrych (brat autora! - przyp. red.) strzelił kilka zdjęć (nam, nie "Zmysłowi") i ruszyliśmy dalej. Do ekwipunku "Zmysła" doszedł temblak.

Doszliśmy do jakiejś wsi i mając nadzieję na to, że to koniec wędrówki zaczęliśmy znowu się wspinać. Jednak nasze nadzieje zostawały za nami z każdym krokiem. Przeszliśmy przez górę i dotarliśmy do miasteczka Piwniczna-Zdrój, gdzie po niedzielnej Mszy Świętej i czasie na zakupy wsiedliśmy do autokaru. Po około trzech godzinach dojechaliśmy do Krakowa. Bagaże zostawiliśmy pod opieką Kapiego i poszliśmy się posilić do najbardziej polskiej restauracji jaką jest Pizzeria DaGrasso. Po "niewygraniu" misia spod nakrętek coca-coli, zwiedziliśmy Stare Miasto i zaczęliśmy kierować się ku dworcowi kolejowemu. Wzięliśmy bagaże, wsiedliśmy do pociągu…

Może niektórzy z was pomyślą: "ale im dobrze, nie dość, że w łóżkach spali to jeszcze mieli przedziały w obie strony". Otóż nie. Mówiąc "pociąg" mam na myśli stary dobry korytarz PKP Intercity. Pasażerowie, wózek z jedzeniem, konduktorzy, to wszystko sprawiło, że nawet droga powrotna nie była pozbawiona akcji i przygód.

Mój wyjazd zakończył się na stacji Warszawa Zachodnia i muszę powiedzieć, że ten weekend był naprawdę dobrze wykorzystany.

wyw. Tadeusz Rosłan, zastępowy zastępu próbnego "Krogulce"